Dziś przedstawiam krótką notkę o pozycji, która pojawiła się na rynku książkowym w tymże roku i która wiąże się z książką "Lalka" Bolesława Prusa. Pokażę Wam więc "Córkę Wokulskiego" Romana Praszyńskiego.
"Córka Wokulskiego" - kontynuacja "Lalki" Bolesława Prusa. Seks, anioły,
zamach na cara. A także - co naprawdę stało się ze Stanisławem
Wokulskim? I jak Izabela Łęcka wyrosła na międzynarodową aferzystkę?...
Romans erotyczny, z całą galerią bohaterów "Lalki" Bolesława Prusa, na tle Warszawy końca XIX wieku. W powieści tej czytelnik znajdzie miłość, zamach na cara, pociąg pełen złota. Wszystko o czym nie mógł napisać Prus: seks, zaborcy, rewolucjoniści. Świetne dialogi, książka kontrowersyjna i pełna humoru."
Romans erotyczny, z całą galerią bohaterów "Lalki" Bolesława Prusa, na tle Warszawy końca XIX wieku. W powieści tej czytelnik znajdzie miłość, zamach na cara, pociąg pełen złota. Wszystko o czym nie mógł napisać Prus: seks, zaborcy, rewolucjoniści. Świetne dialogi, książka kontrowersyjna i pełna humoru."
fragment książki:
"Anioły istnieją. Natalia Pol
przekonała się o tym w petersburskim cyrku wiosną 1884 roku. Tego
wieczora widownia przy placu Admiralicji była pełna. Na drewnianych
ławkach wierciły się piersiaste panny służące, pohukiwali
brodaci rzemieślnicy, dostojne matrony karciły dzieci. Ojcowie
rodzin w wytartych surdutach pogryzali gorące kiełbaski roznoszone
przez dziewczyny z grubymi warkoczami. Ale gdy Natalia zaczęła swój
popisowy numer, hałas ustał, widzowie wokół areny wstrzymali
oddech. Wspięła się szybko po maszcie podtrzymującym dach i
postawiła stopę na rozciągniętej między słupami linie. Bez
zabezpieczeń, wysoko nad ziemią była tylko ona. Wysoka, szczupła
dziewczyna o twarzy Marii Magdaleny. Zwiewna, jak tiul, mocna, jak
tygrysi pazur. Wolna jak oddech myszołowa. Spojrzała w dół. Głowa
przy głowie, jak ziarna słonecznika. Oczy wpatrzone z chciwą
uwagą. Zasłonięte dłońmi kobiece usta. Łuk napiętej ciszy. W
dusznym powietrzu czuła ciężką woń gazowych lamp, zapach tanich
perfum, fetor zwierzęcej szczyny.
–
Archaniele Michale – poruszyła wargami. – Daj mi miłość
głęboką, jak ta przepaść…
Werbel strzelił niepokojącym
crescendo. Acetylenowy reflektor opatrzony wielką soczewką wykroił
z mroku jej białą, bufiastą sukienkę i odsłonięte, nagie
ramiona. Podświetlone włosy nabrały odcienia burgunda. Rozłożyła
ręce, jak czarnoksiężnik Chrystus. Bosą stopą wyczuła
chropowatą więźbę sznura. Miłośnie przylgnęła do niego
podeszwą. Powoli przeniosła tam ciężar ciała. Dołączyła drugą
nogę i zawisła nad plackiem areny.
Dziewięcioletni Pietrek,
którego matka zabrała do cyrku z okazji urodzin, wyciągnął rękę
w marynarskim ubraniu i rozdarł się na całą widownię:
– Mama patrzy! Ona lata!...
Krótki śmiech skwitował jego
zachwyty. Natalia nie patrzyła już w dół. Skupiła się na linie.
Pod nią nie było żadnych zabezpieczeń. Właśnie za to płacili
widzowie. Do każdego biletu dołączony był niewidzialny aneks –
szansa na widok jej krwawej śmierci. Ciała roztrzaskanego na
trocinach. Ale szła równo, krok za krokiem. Zdobywała kolejne
metry i serce publiki. Werbel szalał. Ludzie też. Klaskali, śmiali
się, wstawali z miejsc.
– Ciszej, riebiata!...
– co strachliwsi uspokajali sąsiadów. – Jeszcze zleci, dajcie
spokój…
Czuła radość w piersiach,
uśmiech rozświetlał jej twarz. Była spokojna i pewna swego. Jakby
nigdy nie była pomiotem ras, pół–Żydówką, pół–Polką
wychowana na Rosjankę; jakby obca jej były codzienna, sąsiedzka
pogarda, plemienna wrogość; jakby po łące sunęła, na spotkanie
z ukochanym, a nie po krawędzi brzytwy. Widownia czuła jej oddanie
i tym dzielniej biła w prawice.
–
Krasota!...
– na trybunach rodzili się jednonocni wielbiciele.
Pozwoliła
sobie na szybkie spojrzenie spod powiek. Może dojrzy tego jedynego,
który całe życie szedł w jej stronę? Ich oczy spotkają się –
i nic nigdy już nie będzie takie samo?...
Próżny
trud. Masa pod stopami zlewała się w jedną plamę. Nie dojrzysz
tam absztyfikanta, o nie. Nawet gdyby patrzyła uważnie, nawet,
gdyby patrzyła sto lat, nie dostrzegłaby wiotkiej dłoni anioła,
która chwyciła dziewięcioletniego Pietrka za kołnierz i
korzystając z nieuwagi zaaferowanej matki, pociągnęła w kulisy.
„Nudy
z tym łażeniem po linie – myślał chłopiec przemykając wąskim
korytarzem. – Lepiej poszukam lwa w klatce...”
Natalia
szła jak w transie. Stawiała stopy pewnie, jak na spacerze do
Ermitrażu.
W tym stanie ducha dotarła na środek przepaści. Wokół niej
wielkie nic. Gorejąca pustka. Jeżeli anioły istnieją, mieszkają
tu właśnie. Do werbla dołączył klarnet. I skrzypki. Z gąszczu
nut wyłonił się sypki, jak piasek Lot
trzmiela Nikołaja
Rimskiego–Korsakowa. Powietrze było gęste od napięcia.
Skoczyła salto. Jej ciało
mignęło w powietrzu, jak pstrąg w górskim potoku. Przez arenę
przeszedł jęk. Z gardeł ludzi wyduszony strach.
I
wtedy… – zawsze jest jakieś wtedy,
które prowokuje anioły – pomyślała o matce. O liście, który
dostała rano. Była dzieckiem, gdy jej matka umarła. Wychowała ją
babcia. A teraz – dwadzieścia lat później – kobieta, która
wydała ją na świat, ożyła. I wzywa do Warszawy. W sercu Natalii
gniew miesza się z tęsknotą. Doświadcza barw uczuć, o które
siebie nie podejrzewała.
Na
szczęście anioły czuwają. Więc, gdy jej noga leci z liny, wciąż
ma szansę.
–
Chryste! – woła przestraszony głos z dołu. To matka Pietrka,
który posądził Natalię o umiejętność latania. Kobieta boi się
o cyrkówkę. Lecz omiata też wzrokiem sąsiednie rzędy. Szuka
syna.
„Gdzie
ten czort polazł? Zawsze z nim kłopoty!...”
A
biała, podniebna baletnica walczy z siłą ciążenia. Ugina nogę,
która jeszcze czepia się sznura i wyciągając drugą, próbuje
odzyskać równowagę. Przez chwilę jej się to udaje i z piersi
tłumu na dole wyrywa się jedno westchnienie ulgi. Ale wygięcie
ciała jest za mocne, powoli przenosi ją poza punkt, zza którego
już nie ma powrotu. Widownia zrywa się z miejsc. Ludzie wołają,
machają ramionami, płaczą. Są przerażeni. Są szczęśliwi.
Nareszcie czują, że żyją. Natalia nie poddaję się, odrzuca
korpus w przeciwną stronę, próbuje pozostać na linie, ramiona
wygięte w tył, jak u pływaka. Walczy o równowagę. Teraz to
jedyny plan jej istnienia. Jedyny cel. Jasny jak gwiazda zaranna.
–
Gospadi pomiłuj!...
– pod dach cyrku
uderza modlitewny skowyt.
Jednak
wymach był za mocny. Dziewczyna na sznurze wpada w rosnącą
huśtawkę. Lina pod jej nogami skacze na boki, jak żywa. A ona
daremnie próbuje pozostać w równowadze.
Natalia odrywa się od białej
kreski rozpiętej pod powałą i powoli, jak to zdarza się w snach,
nierealnie pomału leci w bok, machając wszystkimi kończynami. A
nogi ma piękne, długie, ramiona toczone, jak z alabastru, łuk szyi
perłowy; a wszystko nagie, odsłonięte ku zachwytowi i zgrozie
plebsu. Jeszcze przez chwilę ludziom na dole żołądki skaczą do
gardła, bo zdaje im się, że dziewczyna zdoła schwytać się
dłońmi liny. Ocaleje. Lecz nie. Siła upadku jest za duża. Natalia
mija życionośny sznur o włos. Z otwartymi ustami, z których
przenikliwym krzykiem wydostaje się cała rozpacz jej samotnego
życia, opada w dół. Później świadkowi tragedii daliby sobie
ręce uciąć, że ta chwila trwała wieczność.
Wieczność to dobry czas dla
aniołów. One swój plan miały przygotowany od dawna. Być może od
chwili, kiedy Duch unoszący się nad wodami powiedział: Jestem…
Czy kogoś zachęciłam do tej pozycji? Jeśli tak, to bardzo sie cieszę! Polecam ją!:]
Proponowano mi tę książkę, ale niestety nie skusiłam się na nią. Muszę przyznać, że duży wpływ na to miały raczej bardzo negatywne opinie co do niej :)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tej książki :)
OdpowiedzUsuńJestem właśnie w trakcie lektury, ale jeszcze nie wyrobiłam sobie na jej temat zdania. :)
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie, niestety. Klasyk dla mnie zostaje klasykiem, a nie próbą kontynuacji.
OdpowiedzUsuńMam bardzo dużo obiekcji, ale chyba zapoznałabym się z książką, żeby sprawdzić jak to wygląda ;)
OdpowiedzUsuńNiestety nie dla mnie. Nie lubię... kontynuowanie czegoś tak znanego jak na przykład "Lalka". Jak dla mnie to jest trochę... prowokujące. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sherry
Wkrótce będę miała możliwość zapoznania się z tą pozycją w tym jakże innowatorskim i odważnym wydaniu :)
OdpowiedzUsuń